Archiwum styczeń 2021


Niezałatwione sprawy
14 stycznia 2021, 07:53

Nie śpię już od wielu godzin. Chyba dlatego, że dziś jadę do szpitala na dalsze badania. Niech robią, co chcą, bylebym nie była taka słaba. Wczoraj nie pojechałam na mszę za Dziadka, bo takie miałam „helikoptery”. Niefajnie, wiem. Ale naprawdę nie miałam siły.

Z każdym dniem jest gorzej i gorzej. Już nawet nie chodzi o ból. Mimo, iż narasta, zdążyłam  się już do niego przyzwyczaić. Przeszkadzają mi natomiast obrzęk nogi i drżenie podczas chodzenia. Muszę opierać na kuli, choć wcześniej nie była mi potrzebna.

Czekam na tę wizytę jak na ścięcie. Boję się upoważniać do wglądu w wyniki rodzinę. Nie chcę, żeby w razie czego mówili mi, że zdrowieję gdy tak naprawdę będę umierać. Wkurwia mnie takie zachowanie. Cholernie wkurwia. Niefajnie mieć potwierdzenie najgorszych obaw, ale ja wolałabym wiedzieć. Wiecie, te „niezałatwione sprawy” i tak dalej…

Uraczona Nadwrażliwa
11 stycznia 2021, 22:30

Byliście kiedyś w szpitalu psychiatrycznym? Ja byłam.  Nic  ciekawego w sumie. Białe ściany, gdzieniegdzie zaznaczone pisakami. Kraty w oknach,  zza których normalny świat wydaje się programem telewizyjnym.  Palarnia ciemna i przesiąknięta zapachem dymu tytoniowego. Tynk odpadający ze ścian. Wszędzie bazgroły, rzucił mi się w oczy jednak jeden napis, wykreślony czerwoną kredką pastelową: „JUŻ NIGDY TU NIE WRÓCĘ”.  Przyjacielu, nie znamy się, ale życzę Ci, aby Twoje marzenie się spełniło.

To właśnie marzenie o wolności  i czasami papierosy trzymają nas, wariatów, przy życiu. Jestem w grupie „zdrowszych wariatów”. Zdrowsi wariaci. Brzmi zabawnie,  jednak my,, „Nadwrażliwi*”, potrafimy być poetami, wykładowcami, politykami czy muzykami. Każdy z nas może być Nadwrażliwym- osobą, przed którą cały teoretycznie stoi otworem, ale jest coś, co nie pozwala mu iść naprzód- psychika.

Ciężko jest  bronić się przed czymś, co wychodzi z wnętrza. Czasami nawet jest to niemożliwe i wtedy dochodzi do samobójstwa. Wydaje się to nieprawdopodobne, ale dopiero wtedy wiele rodzin dostrzega istnienie Problemu. Nagle „płacz i zgrzytanie zębów”, bo przecież krewny nie biegał, nie krzyczał, nie płakał i „nie zachowywał się dziwnie”.  Czasami był smutny i zdezorientowany, może wściekły, ale to normalne.

 Jakie jest przeciętne mniemanie o „wariatach”? Chętnie odpowiem. Wariat to człowiek, który biega, krzyczy, wyje i uderza głową o ścianę, dopóki  nie dostanie zastrzyku w tyłek, aby zwiotczałe  ciało ułożyć na wysokim, szpitalnym łóżku i  zapiąć w pasy. Tylko tyle i aż tyle. Bo depresja to wymysł, który można „wyleczyć pasem”. Zdarzały się pielęgniarki i pielęgniarze, którzy wiązali pasy tak mocno, że sprawiało to ogromny ból i ograniczało normalny oddech. Piguły z powołania? Czasami inni pacjenci luzowali pasy, ale rzadko, bo za to były kary. Owszem, kiedy byłam w szpitalach, zdarzali się i tacy ludzie, których wręcz powinno się unieruchomić i faszerować lekami. Większość jednak to ludzie ograniczeni przez psychikę bądź panujący system. Żyjemy szybko, chcemy być ” vege” i „eko”,  ograniczamy spożycie tłuszczu, węglowodanów czy laktozy. Wachlarz jest szeroki. Ja -Uraczona Nadwrażliwa mówię- stop! Choroby cywilizacyjne dotyczące ciała i ducha ograniczają coraz więcej ludzi. Otyłość, depresja, nowotwory, cukrzyca, zaburzenia osobowości, miażdżyca, a w końcu samobójstwa. Pytam więc: po co nam to? Dość tego!

 

Pozdrawiam,

 

*nawołanie do „Posłania do Nadwrażliwych

D48.0
06 stycznia 2021, 06:09

Całkiem inaczej jest usłyszeć przez telefon, że otrzyma się kartę DiLO, niż ściskać ją w rękach i odczytywać diagnozę. D48.0: Nowotwór o nieokreślonym charakterze (kości i chrząstki stawowe). I co ja mam sobie o tym wszystkim myśleć? Kuzynka, która jest dla mnie jak siostra mówi, że nie uwierzy w to, dopóki nie usłyszy potwierdzenia od onkologa. Ja natomiast chyba podświadomie nie mam wątpliwości i nie łudzę się. To coś w moim ciele za szybko postępuje i za bardzo boli, żeby to była jakaś pierdółka. I wiecie co? Dalej się nie boję. Jestem tylko wkurzona. Nie o to, że zachorowałam. Denerwuje mnie natomiast, że będę wisieć w próżni, dopóki nie zrobią wszystkich badań. Ja chcę tylko wiedzieć, co zaszło i na jakim jest etapie. Chyba nie wymagam zbyt wiele, prawda? 

Lekarka po poinformowaniu mnie, że karta jest wystawiona, życzyła mi powodzenia. To było miłe. Przepisała mi nawet ketonal (poprosiłam ją o to, bo ból nie daje mi spać w nocy). Jest wpół do piątej rano, a ja piszę ten post, zamiast spać. Właściwie to obudziłam się już kilka godzin temu. Tak jak czekałam na wczorajszy dzień, tak będę czekać do 14 stycznia. Wtedy mam wizytę w szpitalu ortopedycznym. Jedzie ze mną Paula (Kuzynka, o której wcześniej wspominałam) i może siostra w roli szofera. Mam prawo jazdy od wielu lat, ale przez ból coraz trudniej mi jest operować sprzęgłem. Wolałabym nie zabierać siostry z kilku powodów, ale przede wszystkim nawet zakładając, że dojadę, to nie wiem, co konkretnie mi będą tam robić z nogą. A jakby mnie zostawili, to co z autem? Albo nadwyrężyli girę tak, że na bank nie poprowadzę? Korzystam teraz (jak już naprawdę muszę) z auta mamy. W moim się skończył przegląd, a przy obecnym jego stanie nikt mi papierów nie podbije.  

Miłego dnia.

 

Czy rak to wyrok?
04 stycznia 2021, 13:09

Witajcie.

Mam na imię Paulina. Teoretycznie za cztery miesiące powinnam skończyć 30 lat.

Jestem doktorantką, studiuję Technologię Żywności. Właściwie miałam cały ten rok

na napisanie pracy i obronę, ale nagle postanowiłam przyspieszyć i zostać doktorem jak najprędzej.

 

Nie muszę pisać dlaczego, głupi by się nie domyślił. Dowiedziałam się w sylwestra.

 

Zaczęło się niewinnie, bolała mnie lewa noga. Myślałam, że przejdzie, ona jednak dokuczała 

mi coraz bardziej. Właściwie to jak zwykle zbagatelizowałam swoje zdrowie.

Przez lata chorowałam na bulimię, potem na anoreksję, w końcu na to i na to. 

Jak podsumowałabym te lata? Wieczna niedowaga (pod koniec 32kg), zimno, depresja i skłony nad kiblem.

W dwóch słowach, nic ciekawego. Parę razy przez ten czas otarłam się o śmierć. Jestem również po dwóch

próbach samobójczych, raz było naprawdę źle, no ale przecież złego diabli nie biorą. Tak sobie myślałam jeszcze 

pięć dni temu. Wracając do nogi, założyłam, że to przetarcie stawu. Moja Mama też to miała.

Ortopeda na NFZ na luty, poczekamy. Jednak o ile do bólu jestem przyzwyczajona, tak nie mogłam zbagatelizować

faktu, że nie jestem już w stanie normalnie chodzić, bo kuleję. Trudno, zapłacę to 150-200zł za wizytę prywatnie,

niech zaczną coś majstrować. Najpierw RTG i teleporada 31 grudnia, żeby omówić wyniki. OK, dzień jak każdy

inny, mogę porozmawiać z lekarzem.

 

Sylwester miał być normalny. Lampka szampana z rodziną i do łóżka. Jednak nie był, przynajmniej dla mnie.

Otrzymałam kartę Przyspieszonego Leczenia Onkologicznego (DiLO). Diagnoza- zmiany nowotworowe

na lewej piszczeli, prawdopodobnie złośliwe. Chyba jedyne, co tak naprawdę wtedy usłyszałam, to że trzeba się spieszyć.

Wiem, że trzeba się spieszyć, bo dwa miesiące temu czułam się dobrze, a teraz nie mogę chodzić. To coś szybko postępuje.

Ale żeby od razu rak kości, w dodatku złośliwy...?

 

Jeszcze nie zaczęłam się bać, chyba to do mnie nie dotarło. Za dziesięć dni zaczynam leczenie. I chcę być tu z Wami, na tym blogu, ponieważ wiem,

że czasami nieznajomi stają się bliżsi niż rodzina. Jeżeli tylko będziecie chcieli czytać to, co piszę, przejdziemy przez wszystko razem.

Zakończenia nie znam, ale do tego też dojdziemy. Wspólnie. Bądźcie dla mnie, proszę, właśnie tymi Nieznajomymi Przyjaciółmi.

 

Potrzebuję Was,

Paulina